Mówimy Ukraina, a w domyśle Moskwa

ZAPISKI Z PODRÓŻY Kto wygrał wojnę krymską, czyli różne wizje historii Mówimy Ukraina, a w domyśle Moskwa Przewodniczka Ina, stojąc przy fragmencie murów obronnych Chersonia, opisuje historię ziem u ujścia Dniepru do Morza Czarnego. Mówi, że już w 1734 roku wielkiej imperatrycy Katarzynie II udało się wynegocjować te ziemie od Turcji. Zdumiony takim uproszczeniem historii Rosji mówię, że przecież Katarzyna była wówczas kilkuletnią dziewczynką, carycą miała stać się dopiero trzydzieści lat potem, a ziemie u ujścia Dniepru „wynegocjował” znacznie później jej faworyt książę Grigorij Potiomkin z pomocą sił zbrojnych. Ina reaguje agresywnie, pytając, czy na pewno znam datę urodzin carycy (nie znam), po czym mówi, że przecież car Piotr Wielki i caryca Katarzyna II panowali przez większość XVIII stulecia, rok 1734 przypadł już zaś po śmierci tego pierwszego. No więc?

Wieczorem owego dnia w czasie wyprawy na jedną z wysp na Dnieprze Ina załamuje się, gdy wyciągam karteczkę z imionami sześciorga caryc i carów panujących w długim okresie przedzielającym ową znamienitą dwójkę: Katarzyna I, Piotr II, Anna, Iwan, Elżbieta, Piotr III. Mówi: nas jakoś inaczej uczono historii.

Ignorancję spotyka się wszędzie, lecz w tym przypadku chodzi o coś znacznie ważniejszego niż niewiedza jednej osoby. Oto stoimy pod murami historycznego miasta w południowej Ukrainie, lecz spieramy się o historię Rosji. Mówimy po rosyjsku – ona jak Rosjanka, ja – jak to Polak. I ta rosyjskojęzyczna Ukrainka przyznaje, że dla jej pokolenia (do sowieckiej szkoły chodziła za późnego Breżniewa) liczyli się w szkole i w życiu władcy silni, pomnażający domeny Rosji. Gdzie stąpnie noga rosyjskiego żołnierza, ta ziemia nasza – mówiła Katarzyna II. O innych władcach historia nie mówiła. Pomyślmy w tym miejscu o Putinie.

Wyprawa studyjna na Ukrainę grupy entuzjastów z Ogrodu Sztuk i Nauk przy Muzeum Iwaszkiewiczów w Stawisku pod Warszawą przemierzyła w maju i czerwcu około pięciu tysięcy kilometrów na Ukrainie – od Łucka do Jałty, od Sewastopola i Odessy po Lwów. Każdy interesował się swoją dziedziną, historia była jedną z nich. Ja starałem się zrozumieć, jak sowieckie wychowanie i wykształcenie w dawnym ZSRR odbija się na stereotypach myślowych obecnych obywateli Ukrainy. Bo też przy tak szerokiej marszrucie należy mówić raczej o obywatelach niż o Ukraińcach.

W Sewastopolu i Bałakławie naszym przewodnikiem był Andriej, według jego słów – potomek rodziny polskiej osiedlonej na Krymie w 1862 roku. W przeciwieństwie do nieszczęsnej Iny bystry i dobrze wykształcony (obrazowan na istorii – z wykształceniem historycznym), dawno już stracił związki z polskością i jest Rosjaninem krymskim, obywatelem Ukrainy. To moja subiektywna ocena; pytać się o tożsamość etniczną na Ukrainie jest grubym nietaktem!

Rozmowa z Andriejem byłaprzyjemnością, przetykaną jednak niespodziankami. Oto w Bałakławie, miejscu słynnej szarży brytyjskiej lekkokonnej brygady w czasie wojny krymskiej (porównywalnej do szarży naszych szwoleżerów gwardii pod Somosierrą), Andrieja interpretacja historii różni się zasadniczo od wersji europejskiej, choć fakty podaje identyczne. Wyruszyło do szarży 673 jeźdźców, powróciło żywych mniej niż 200. Lecz Andriej twierdzi, że Anglicy przegrali z kretesem; nie wie o tym, że po samobójczej szarży wycięli załogę baterii rosyjskich, wie jedynie, że zwycięzcami byli huzarzy i dragonicarscy, na których cześć rząd rosyjski wzniósł dwa obeliski przy szosie (obelisk ku czci poległych lekkokonnych Brytyjczycy wznieśli na odległym od szosy wzgórzu). Tymczasem owi huzarzy i dragoni ustąpili z pola owego październikowego dnia 1854 roku, nie broniąc swych artylerzystów, o czym informuje każdy podręcznik zachodnioeuropejski, a również Internet.

Rozbrat z europejską świadomością historyczną notuję również przy omawianiu ogólniejszych spraw wojny krymskiej. Dla Andrieja (chyba też dla innych Rosjan) była to wojna nierozstrzygnięta, a być może nawet zwycięska dla Rosji. Wprawdzie Sewastopol utracili na jakiś czas, lecz w ostatniej chwili zdążyli zdobyć na słabych Turkach twierdzę Kars na Kaukazie, którą później udało im się wymienić na Sewastopol. Ulegli co prawda presji państw sojuszniczych i zgodzili się w traktacie pokojowym na neutralizację Morza Czarnego, lecz po klęsce Francji w wojnie z Niemcami w 1871 roku Rosja wypowiedziała ów traktat. Czyli ostatecznie niczego nie straciliśmy – konkluduje Andriej. Jak Rosja mogła wypowiedzieć traktat, pytam zdumiony? Ano tak, zawiera się i respektuje traktaty z silnymi przeciwnikami, rewiduje traktaty ze słabymi. Przy całej mojej sympatii dla Andrieja z Krymu jest to mentalność Andrieja Gromyki z ZSRR, i warto o tym pamiętać, słuchając aksamitno-twardych wypowiedzi Siergieja Ławrowa, obecnego ministra spraw zagranicznych Rosji.

Wątek łamania traktatów przenosi nas ponownie do Bałakławy. Andriej wyjaśnia: jeszcze niedawno na wycieczkę do Sewastopola potrzebna by nam była specjalna przepustka rosyjskich władz wojskowych. Do Bałakławy przepustki nie dostałby nikt, również ja, mieszkaniec Sewastopola. Bałakława była bazą nuklearnych łodzi podwodnych Floty Czarnomorskiej. Tych łodzi oficjalnie nie było, ponieważ ZSRR podpisał układ o denuklearyzacji Morza Czarnego. W rzeczywistości były ukryte w tunelach skalnych zatoki bałakławskiej, w każdej chwili gotowe do odpalenia rakiet z głowicami jądrowymi. Andriej pokazuje nam tunele wyrąbane w skalnym górotworze nadmorskim, niewidoczne dla satelitów, widoczne tylko dla oczu patrzących z Bałakławy. Andriej nie pochwala akcji rządu sowieckiego, przyznaje, że było to wiarołomstwo. Lecz z błysku oka domyślam się, że jest jednak dumy. W domyśle: nas, Rosjan (obecnie obywateli Autonomicznej Republiki Krymu w obrębie państwa ukraińskiego), Zachód próbował zażyć z prawa i z lewa, a myśmy tak czy owak stawiali na swoim. Aż do rozpadu ZSRR.

W powyższych notatkach nie odkryłem Ameryki, nie odkryłem Rosji. Rozmowy z dwiema czy pięcioma osobami nie stanowią podstawy dla uogólnień. Dla historyków i politologów są to sprawy znane w skali makro, rzadko jednak występują one w tak krystalicznie czystej postaci jak w powyższych rozmowach. Jeśli założyć, że przekonania wyrażane przez moich rozmówców podzielane są przez innych ludzi pamiętających czasy potęgi ZSRR, jeśli pamiętać, że carowie zarówno biali, jak i czerwoni oceniani bywali przez poddanych według kryterium siły i zaborczości władzy i że sprawa ta uległa odwróceniu dopiero za Gorbaczowa piętnaście lat temu, można zastanowić się nad przyszłością Rosji putinowskiej i rosyjskojęzycznej części Ukrainy. Poparcie społeczne dla silnej i zaborczej władzy chyba istnieje nadal, przynajmniej wśród pokoleń starszego i średniego. Będą one musiały wymrzeć, zanim sprawy przybiorą bardziej europejski, z naszego punktu widzenia, wymiar.

JERZY JASTRZĘBOWSKI Autor jest niezależnym publicystą