Ostatni Żyd z Dukli

REPORTAŻ

Nie ma jużreligijnych Żydów w Polsce? Są tylko Żydzi od czasu do czasu?

Ostatni Żyd z Dukli

JERZY JASTRZęBOWSKI

Jaanécha Elohim be-jóm tsará. .. Przez puszczę beskidzką ku słowackiej stronie niesie się hebrajski przyśpiew psalmu Dawidowego. Simon Yarmusch pół recytuje, pół śpiewa. Gdy głos załamuje mu się w płaczu, z pomocą śpieszy rabin Pinchas Menachem Joskowicz, dopowiadając utracony werset.

Jeságe wehá szem Elohé Jaaków. .. Stary Żyd płacze, bo po raz pierwszy stanął nad odnalezionym grobem swych braci. Dwaj rabini (drugim jest nowojorski rabin Michael Schudrich z Fundacji Ronalda Laudera) skłaniają głowy ku Janowi Holucie, łemkowskiemu gospodarzowi z pobliskiej Tylawy. To on ocalił od zapomnienia bezimienny żydowski grób, zagubiony w nadgranicznym lesie. Otrzyma od Simona tablicę z wyrytym w stali dwujęzycznym napisem: „Cadikej hu-omou ha-olom — Sprawiedliwemu Wśród Narodów Świata”. Lecz to będzie osobna ceremonia.

Jiszlach ezrechá mi-kodesz. .. Las osłupiał. Po raz ostatni dźwięki hebrajskiej mowy rozbrzmiewały w tym miejscu w sierpniu 1942 roku. Lecz wówczas odmawiano tu Szmá Israél, straszliwą modlitwę Żydów, idących na zatracenie. Rozebranym do naga dorosłym żandarmi strzelali w plecy, dzieci za nóżki wrzucali do dołu, dobijając łopatami. Zaraz i nad tamtym grobem rabin Joskowicz odmówi kadysz, modlitwę za umarłych. Towarzyszy mu kilkunastu pobożnych Żydów, przybyłych na leśny obrządek aż z Krakowa. Bez obecności przynajmniej dziesięciu dorosłych Żydów nie można odmówić kadyszu, więc przyjechali wów upalny czerwcowy wieczór aż z Krakowa, bo nigdzie bliżej Żydów w Polsce już nie ma. Zaś Simon bardzo prosił o pozwolenie odmówienia modlitwy nad grobem swych braci. Ich grób leży osobno, jest tajemniczy.

Umi-Tsijón Jisadécho. .. Łoskot gromu przetacza się wzdłuż łańcucha gór. Tego wieczora padało w pobliskiej Dukli, lało w Jaśliskach, podtopiło Nowy Sącz. W naszej dolinie mogił nie spadła ani kropla. Surowy Bóg Żydów Adonai, znany chrześcijanom jako Bóg Ojciec, skierował żydowskie chmares, czyli polskie chmury, gdzie indziej. Simon musi przecież dośpiewać Psalm do końca.

Simon Yarmusch i rabin Pinchas Joskowicz. W głębi Jan Holota z wnukiem

Simon Yarmusch i rabin Pinchas Joskowicz. W głębi Jan Holota z wnukiem. fot. Wojciech Jastrzębowski

Rozglądam się. W chuście na głowie przycupnęła pod drzewem Renée, amerykańska żona Simona. Amerykanka, lecz rodzice urodzili się dawno temu w Birczy pod Przemyślem. Za Janem Holutą ławą stoją jego bracia, Wasyl i Teodor, syn Mikołaj, synowa Pelagia, wnuki. Simon wstydzi się swego płaczu, przełyka łzy. Wtem widzę, że Holutom pocą się oczy, wreszcie płaczę i ja.

 

Jak do tego doszło

Lata reporterskiego dreptania doprowadziły do sceny nad żydowskim grobem. Spotykałem się z ludźmi z okolicznych wiosek. Zadawałem pytania. Lecz ludzka pamięć bywała zawodna. Kolejne reportaże drukowane były w „Plusie Minusie”.

Parę lat temu Jan Holuta wyciągnął z szopy stary traktor i załadował nań dwóch wnuków i mnie. W połowie drogi z Tylawy do Barwinka Holuta skręcił z szosy w leśną drogę. Oto jego opowieść. „Latem 1942 roku Żydzi w getcie dukielskim mocno już przymierali głodem, toteż radowali się ogromnie, gdy niemieccy żandarmi kazali im siadać na ciężarówki. Przejeżdżali koło domu, machali do nas, w ołali, że na roboty do Słowacji jadą. Ale my już wiedzieli, jakie to roboty Niemcy im szykują, bo kilka dni wcześniej przywieźli junaków z hufca pracy do kopania dołu na łące za Kanasówką, gdzie ja konie pasał. Więc pobiegli my na górę — ojciec ze mną i jeszcze z wujkiem — i już w drodze słyszymy żydowski lament >>uu-uu-uu<<, aż się po górach niesie. Na szczycie Kanasówki za buk my się schowali i patrzymy: Żydów żandarmi zgonili na jedno miejsce, po dziesięciu odprowadzają, każą się rozbierać do naga, i pojedynczo wpędzają na deskę w poprzek dołu, a tam żandarm strzela w plecy. Nie doczekali my końca katowni, tak że tylko z opowiadań wiem, że na koniec żandarmi kazali junakowi dobić łopatą ruszające się jeszcze ciało, on odmówił, to jego też zastrzelili nad rowem. Dół zasypali, ale po miesiącu ziemia się w tym miejscu zapadła i na łąki wypłynęła cuchnąca ropa. Konie tamtędy nawet przejść nie chciały, rwały się z rąk gorzej niż przed wilkami. Niemcy znów przyjechali, posypali grubo jakimś proszkiem i tak już zostało. ”

Traktor dojeżdża na miejsce kaźni. Chłopcy byli tu już ze mną poprzednio, wiedzą, że my chrześcijanie nie powinniśmy się modlić nad żydowskim grobem, bo Żydzi uważają to za bluźnierstwo. Jako wyraz pamięci, każdy z nas kładzie na zbiorowej mogile po kamyku przyniesionym z leśnej drogi.

Wówczas Jan Holuta odciąga nas głębiej w las: „A teraz, panie Jurku, chcę, aby pan i wnuki wiedzieli — jest tutaj jeszcze jeden żydowski grób, o którym tylko ja wiem i pamiętam”.

Jan pokazuje kołek, wbity w ziemię pod kępą tarniny. Dwóch młodych Żydów uciekło z transportu. „To byli bracia z Dukli, parę lat temu ja jeszcze nazwisko pamiętał. Chowali się w górach aż do pierwszych śniegów, kiedy żandarmi i ch złapali. Łemko furman — nazwiska już nie pamiętam — saniami później wiózł żandarmów z nimi aż tutaj i opowiadał, jak silnie się prosili, aby ich nie zabijać. Ale gdzie tam hitlerowców o co prosić! Zabili ich i zakopali obok wielkiego grobu, a ja wam o tym mówię, aby kto w przyszłości pamiętał, że tu też ludzie leżą. Może ktoś będzie o nich pytał. ”

Wziął mnie podziw na upór łemkowskiego chłopa, walczącego o zachowanie pamięci o ludziach innej niż on wiary, ludziach, których właściwie nie znał. Kolejnej jesieni jakieś leśne zwierzę złamało kołek nagrobny. Wówczas Holuta wbił w to miejsce żelazną rurkę, zaś jego wnuk wetknął w nią gałązkę leszczyny. Dla rozpoznania.

Sam przeciw Hitlerowi

Los zetknął mnie z niezwykłą metaforą historyczną. Ideologia i praktyka hitleryzmu doprowadziły do wymazania z terenów Europy Środkowowschodniej — terenów dawnej Rzeczypospolitej — całego narodu żydowskiego, dla którego te ziemie były ojczyzną od wieków. Lecz hitlerowcy zamierzali pójść dalej: wymazać wszelką pamięć o tym narodzie. Cmentarze żydowskie miały być zatarte, macewy (stele grobowe) — użyte do brukowania dziedzińców. Jedynym śladem istnienia narodu miało być Muzeum Przeklętej Rasy, zaplanowane przez Heydricha w Pradze.

I oto mój przyjaciel, nieuczony łemkowski chłop, wywraca owe plany, zaprzecza Hitlerom, Himmlerom, Eichmannom, mówiąc: „Tu też ludzie leżą” i „Panie Jurku, może ktoś będzie o nich pytał, może ktoś zrodziny po nich się zgłosi”.

Nikt się już nie zgłosi, byłem tego niemal pewien. Całą rodzinę wymordowano. Lecz dlaczego by nie spróbować dojść prawdy: kto tam leży, kto i w jakich okolicznościach ich mordował?

Dochodzenie prawdy

Najwcześniej udało się rozszyfrować osobę mordercy. Jan i jego brat Wasyl byli zgodni: na tym terenie ukraiński policjant kolaborant Sołomka mordował Żydów, bił zaś okrutnie Łemków. Lecz Sołomka, mówią Holutowie, nie był Ukraińcem. Był mały, czarniawy, nazywał się podobno Szoma i był Cyganem ze Wschodu, prawdopodobnie z Rusi Zakarpackiej. A więc morderca należał do drugiego z narodów wybranych do gazu i walczył o swe życie, mordując innych. Może chciał udowodnić swą lojalność?

Potem Janowa żona, Marysia, przypomniała sobie postać i opowieść starego furmana. Na koniec Teodor Gocz z Zyndranowej zawiózł mnie do Antoniego Rysza, świadka likwidacji dukielskiego getta. Z ułamków zbiorowej pamięci, rok temu, powstała poniższa relacja.

„Dukielska rodzina Jarmoszów prowadziła sklep z artykułami żelaznymi w rynku. Mieli czterech synów i córkę. Najstarszy syn, Mendel, zdążył uciec przed hitlerowcami na wschód. Po wojnie Rysz widział go w Dukli. Resztę rodziny hitlerowcy wymordowali, lecz niejednocześnie. Dwóch młodszych synów — ich imion nawet Rysz nie pamięta — uciekło z obławy w 1942 roku i ukrywało się w pobliskiej wsi Chyrowa. Albo policjanci ich złapali, albo ktoś na nich doniósł, mówi Rysz, bo kanalie są w każdym narodzie. Dawno nieżyjący woźnica, Fecio >>Hładkich<< Turkowski, wiózł nieszczęśników z obstawą na zarekwirowanych saniach. W miejscu, gdzie od szosy na Barwinek odchodzi droga w las (wówczas była tam łąka) , jeden z Jarmoszów zaczął wzywać Boga na pomstę. Wówczas Sołomka strzelił mu w twarz. Drugiego zastrzelił nad grobem. >>Hładkich<< zdążył rzucić kilka gałązek jedliny na dno, aby >>nie leżeli zakopane jak psy<<. ”

Dziś pozostaje żelazna rurka w lesie i pamięć Jana Holuty. Od pięćdziesięciu pięciu lat czeka on na kogoś, kto mógłby się o szczątki upomnieć. Pewnie nikt się już nie zgłosi. Lecz może ktoś zechce tam kamień położyć. Wszak nazwiska i okoliczność śmierci są od dziś znane. Po ubiegłorocznym reportażu czekałem na reakcję. Cisza. Nie ma już religijnych Żydów w Polsce? Są tylko Żydzi od czasu do czasu?

Powiozłem ból nie znanej mi żydowskiej rodziny do Kanady. 5 lutego br. tygodnik „Canadian Jewish News” wydrukował apel.

„Mam problem”

„Problemem nie są koszty. Sam mogę kupić kamień nagrobny. I problemem nie jest rząd ani naród polski. Czasy się zmieniły. (. .. ) Problemem są Żydzi, których zabrakło. W całym województwie krośnieńskim nie zbiorę dziesięciu dorosłych religijnych Żydów do odmówienia modlitwy nad grobem pomordowanych. Mogę postawić kamień, lecz przecież nie odmówię kadyszu, bo nie jestem Żydem. I nie zaprojektuję epitafium nagrobnego, które winno być nie tylko po polsku, ponieważ nie znam ani jidysz, ani hebrajskiego.

Czy żyją jeszcze gdzieś na świecie — w Izraelu, Ameryce lub Kanadzie — starzy Żydzi z przedwojennej Dukli, którzy zechcieliby odmówić modlitwę nad grobem dwóch młodych ludzi, których jedyną winą był fakt, że urodzili się w niewłaściwym miejscu, niewłaściwym czasie?

Jeśli żyjecie gdzieś, dukielscy Żydzi, zgłoście się na ten apel. Proszę Was! ”

Zagotowało się

Pierwszy telefon — następnego dnia o siódmej rano. Murray Rose nie był Żydem z Dukli. On chciał tylko serdecznie podziękować. Frederick Rose z Toronto zawiadomił mnie, że rozsyła faksy do amerykańskich oddziałów Geszer Galicjen, organizacji łączącej potomków galicyjskich kongregacji żydowskich z dawnych Austro-Węgier. Telefony: z Montrealu i Los Angeles, San Francisco i Nowego Jorku. Wreszcie zadzwoniła Leah Judah z Toronto: „Jakie to nieszczęście, że mój ojciec tego nie doczekał — Pinchas Hirschprung był ostatnim rabinem Dukli, po wojnie zaś przez 29 lat — Głównym Rabinem Montrealu. Umarł na dwa tygodnie przed ukazaniem się pańskiego apelu. Natychmiast dzwonię do matki, przebywającej z krewnymi na Brooklynie”.

Z Brooklynu zadzwonił telefon i po minucie byłem u celu. Chaja Hirschprung mówiła po angielsku: „Proszę pana, gdybyż mój mąż mógł tego dożyć! Znam rodzinę na Manhattanie, noszącą wymienione przez pana nazwisko, choć obecnie pisane nieco inaczej. Ojciec urodził się w Dukli. Przesyłam im kopię artykułu”. Gdy telefon zadzwonił ponownie, poszukiwania dobiegły końca.

Saga rodu Jarmuszów

Nazywali się Jarmusz, nie Jarmosz, jak podpowiedziała zawodna pamięć ludzka. Dzieci było sześcioro, nie pięcioro. I Mendel nie był najstarszym synem. Poza tym wszystko jest prawdą, twierdzi obywatel amerykański Simon Yarmusch, czyli Szymek Jarmusz.

Rodzice Mojsze i Zysla prowadzili sklep w rynku. Starzy Łemkowie do dziś ich pamiętają: mieli najlepsze kosy w okolicy. Dzieci pomagały: synowie Szlomo, Luzer, Mendel i Szymon, córki Hana i Ester. Mendel istotnie uciekł na Wschód, pracował jako spawacz w fabryce zbrojeniowej w ZSRR, potem zmobilizowany, podobno doszedł aż do Berlina. Zmarł w Izraelu w 1993 roku. Szlomka, Luzera i Szymka Niemcy zagnali do katorżniczej pracy w kamieniołomie w Lipowicy pod Duklą. Starsi bracia później uciekli z powrotem do Dukli. Szymka Niemcy przewieźli z Lipowicy do obozu w Płaszowie. Kopał rowy kanalizacyjne wzdłuż magistrali Ostbahn. Później fabryka amunicji w Częstochowie. Wreszcie ponurej sławy obóz Nordhausen-Dora, gdzie Szymon drążył tunele wskale. Stamtąd na wykończenie wzięto go do Buchenwaldu. Lecz młody Żyd wciąż nie chciał umierać. Gdy nadciągnął front, SS-mani pognali żywe szkielety na 4-tygodniowy marsz śmierci. Niewielu więźniów go przeżyło. Pewnego piątku — religijny Żyd z kapłańskiej kasty Kohenów do dziś pamięta, że był to piątek — SS-mani znikli, pojawili się Amerykanie. Szymon był tak słaby, i ż nie podniósł się z ziemi. Spędził sześć miesięcy w szwedzkim szpitalu. W 1947 roku wylądował w Nowym Jorku.

Po studiach rabinackich i latach ciężkiej pracy, wzorem ojców i dziadów — tyle że na Manhattanie — założył sklep z artykułami żelaznymi. Dziś prowadzą go dwaj synowie Murray i Allan.

Szymon wiedział, że dwaj jego starsi bracia zginęli, lecz nie znał miejsca ani okoliczności śmierci. Natomiast reszta rodziny nie zginęła w masakrze na Błudnem. Znacznie wcześniej hitlerowcy wywieźli większość żydowskiej ludności Dukli ciężarówkami na dworzec kolejowy w Iwoniczu. Stamtąd odjechali — rodzice i dwie siostry — upchani w wagonach bydlęcych. Dokąd? Tego Szymon nie wie. Najbliżej było do Auschwitz-Birkenau. Był też Bełżec. Potem hitlerowcom brakło już środków transportu, kolej zapchana była wojskiem, więc pozostałych w Dukli kilkuset Żydów zamordowali na łące pod słowacką granicą, na łące, która dziś jest lasem, w którym Simon Yarmusch śpiewa swój żałobny psalm.

Chciałby ciała swych braci ekshumować i pochować na starym żydowskim cmentarzu w Dukli. Rabin Chaskel Besser z Manhattanu, wielki chochem, czyli mędrzec, zaś pierwotnie nasz rodak z Katowic, był w tej sprawie w kontakcie z Głównym Rabinem Rzeczypospolitej, Pinchasem Joskowiczem. Wojewoda krośnieński był w kontakcie z burmistrzem gminy Dukla. Wszyscy, ze wszystkich sił, starają się pomóc. I to byłby szczęśliwy koniec tragicznej historii, ponieważ — mówi Simon — pobożny Żyd chce, aby po śmierci ktoś z rodziny odmówił nad jego grobem kadysz, i chce, by grób leżał na pobłogosławionej ziemi, nie narażonej na obecność obcych symboli religijnych.

***

Młoda praktykantka dziennikarstwa spytała mnie niegdyś, czy radzę jej pozostać w zawodzie, czy pójść na studia prawnicze? Odpowiedziałem, że jeśli zadaje takie pytanie, powinna od razu zmienić zawód. Jako adwokat lub notariusz, będzie cieszyć się pieniędzmi, być może nawet szacunkiem. Jeśli pozostanie przy dziennikarstwie, będzie tylko pracownikiem mediów.

Dziennikarstwo może być misją. Duże pieniądze przychodzą zeń rzadko inie one stanowią o napędzie zawodowym. Mówi się o czwartej władzy. Nie jest to ścisłe określenie. Chodzi raczej o możliwość wywierania wpływu na ludzkie losy drogą dochodzenia do prawdy: przebijania się przez kokon niepewnych lub nieprawdziwych świadectw bądź zwykłej ludzkiej niepamięci.

Gdy kokon ulegnie przebiciu, dochodzi czasem do ważnych wydarzeń. Na szczycie hierarchii zawodowej (jak w przypadku owych dwóch reporterów z „Washington Post” ćwierć wieku temu) chwieje się tron, prezydent mocarstwa odchodzi w niesławie. Na znacznie niższym poziomie zdarza się dać zwykłemu człowiekowi ulgę w jego bólu.

Bo to było tak. Na biurku zadzwonił telefon. Z Florydy, lecz po polsku, zaszlochał w słuchawkę starczy głos: „Panie, słysz pan — ja jestem Szymek Jarmusz! Panie, jakeś ich pan odnalazł? ! Przecież to byli moje braciszki! Szlomek i Luzer! Szlomek i Luzer! „.

PS: Po uroczystości nad leśnym grobem dwaj rabini złożyli radę i postanowili: nie będzie ekshumacji, nie będzie zakłócania spokoju zmarłych. Rodzina Holutów jest gwarancją, iż osobny żydowski grób nie ulegnie zatarciu. Szlomek i Luzer będą więc spać spokojnie we wspólnej mogile, oczekując na przyjście Mesjasza. Na zmartwychwstanie.