Blokady dróg Jakuba Szeli

źródło: Nieznane

REPORTAŻ

Chłopi z kosami poklękali i zaczęli śpiewać „Święty Boże”. Gdy skończyli, zarzucili księdzu postronek na szyję.

Blokady dróg Jakuba Szeli

 

 

JERZY JASTRZĘBOWSKI

Na szczyt docieramy sapiąc. Górę miejscowi nazywają Maga. Ze szczytu widać podtarnowską kotlinę pilzneńską między dwoma łańcuchami wzgórz. Edward Serwatka wspomina, jak jego nauczyciel, były podporucznik AK, tłumaczył dzieciom, iż ta część podkarpackiej Małopolski jest stara jak świat. Słowo „maga”, mówił, w języku Indoeuropejczyków oznaczało „wielka”. Nazwa góry przetrwała sześć tysięcy lat. Na szczycie zaś nauczyciel pokazywał dzieciakom ślady grodziszcza Wiślan z czasów, gdy o Piastach nikt jeszcze nie słyszał.

 

Podporucznik AK Stefan Janusz wiedział, co robi. Uczył niemieckiego, zaszczepił zaś dzieciom polski entuzjazm. Sądząc po składzie władz samorządowych i po nastrojach większości, okolice Pilzna przeszły jednym krokiem od AK od razu do AWS, choć nomenklaturowe pozostałości PRL również upominają się o udział w historii.

Ze szczytu Magi widać wieżę XIV-wiecznej fary w Pilznie, zaś u podnóża, całkiem blisko, XVI-wieczny kościółek w Dobrkowie. Tam nazajutrz, po sumie, proboszcz odczytuje ślubne zapowiedzi i już wiem, że jestem istotnie w rdzennej Polsce: nazwiska nie udawane, żadne tam -ski lub -cki, tu koligacą się rody Rybów i Skowronów, Jałowców, Ćwików i Pietruchów, obecne są rody Serwatków i Pieczonków, błogosławił ich do niedawna śp. ksiądz Worek. Przecież, przypomina Edward Serwatka, piechotę w bitwie pod Grunwaldem prowadził Kiełbasa. Jesteśmy z bardzo starej Polsce.

Gdy po Podniesieniu gruchnie odpowiedź „Bo Tyś jest Królestwem, potęgą i chwałą na wieki”, to jakby armatę naładował i przybił. Bieda w tym, mówią niektórzy księża, że chłopska armata, zdarza się, wypala w przeciwnym od oczekiwanego kierunku.

Bijta pana i plebana

Pilzno i sąsiednie wsie Parkosz, Dobrków, Strzegocice, Łęki Górne, wiele innych, były w 1846 roku ośrodkiem rabacji chłopskiej, znanej jako rzeź galicyjska.

Hasłem do rozruchów stało się zabicie austriackiego burmistrza Pilzna w nocy z 18 na 19 lutego przez grupkę polskich spiskowców szykujących się do powstania. Wśród szlachty galicyjskiej przygotowania powstańcze trwały od miesięcy. Również od miesięcy szykowała się austriacka administracja, a zwłaszcza tajna policja, by „polską ruchawkę” stłumić bez angażowania wojska. Udało się to tak dobrze, iż sami Austriacy przestraszyli się.

Jakub Szela miał w chwili wybuchu rabacji 58 lat, czyli według ówczesnych pojęć był starcem. Sam podobno nie mordował, lecz dyrygował. Wśród chłopów cieszył się mirem od dawna, bodaj od wojen napoleońskich, gdy odrąbał sobie dwa palce u lewej dłoni, aby uniknąć branki do wojska. Austriacy doceniali jego odwagę, upór i autorytet wśród chłopstwa. Wkrótce po zakończeniu rabacji, policja przeniosła Jakuba Szelę z jego rodowej wsi Smarżowa do Tarnowa, gdzie odznaczono go austriackim medalem zasługi ze wstęgą, osadzono w luksusowym areszcie domowym, po czym przesiedlono pod eskortą na Bukowinę, przy dzisiejszej granicy ukraińsko-rumuńskiej.

Okoliczności klęski niedoszłych powstańców są dziś oczywiste. Konspirujący odłam szlachty był dokładnie spenetrowany przez austriacką agenturę. Po drugie, i znacznie ważniejsze, nędza bytowania galicyjskiego chłopstwa była tak straszna, że dzisiejszy chłop polski – na szczęście – nie ma o niej wyobrażenia. 150 lat temu zachodnia Galicja była najbardziej przeludnionym z wiejskich rejonów Europy. W latach nieurodzaju śmierć głodowa była na porządku dnia, zaś niektóre ówczesne źródła donoszą o przypadkach ludożerstwa. Ucisk chłopa przybierał postaci karykaturalne. Marian Morawczyński („Rzeź 1846 r.”, Tarnów, 1992 r.) podaje przykłady: Michał Sokół z Głobikowej wszedł na pańskie pokoje nie zdjąwszy kaszkietu. Za karę przywiązano go do jodły i rozpalono pod nim ognisko, aż mu „brzucho pękło”. W Pustkowie we dworze młócili chłopi zimą groch. Z rozkazu hrabiego młócili boso, aby butami nie gnieść grochu. Chłop pańszczyźniany pracował „od skowronka do żaby”, czyli od wschodu do zachodu słońca, za folgowanie w pracy wyliczano mu rózgi buczynowym prętem. Prawo chłosty rząd zniósł po rabacji.

Najważniejszym jednak tłem buntu chłopskiego było rozszczepienie ówczesnej społeczności (społeczeństwa obywatelskiego oczywiście nie było) w stopniu trudno dziś wyobrażalnym. Chłop galicyjski dzielił znany sobie świat na dobrotliwego „cysorza” z urzędnikami, na uciskających go „Poloków”, czyli szlachtę i część księży, na Żydów, mieszczan oraz „tutejszych”, czyli chłopów. Żaden „Polok” nie był mu sojusznikiem. Zachowało się ówczesne powiedzenie: „w dawnych latach panowie polscy się ze sobą bijali, a chłopom wtedy włosy trzeszczały”. Gdy zimą 1846 roku austriacka agentura puściła między chłopstwo plotkę, że panowie szykują wojnę, bo chcą chłopów wymordować, chłopi uwierzyli natychmiast.

Komisarz Joseph Breinl w Tarnowie wypłacał podobno 5 złotych reńskich za dostawienie żywego szlacheckiego spiskowca, 10 reńskich za martwego. Dostawców nie zabrakło.

Czy były blokady dróg?

Tak. Chłopskie oddziały blokowały zwłaszcza przejścia przez mosty. W księdze zmarłych jednej z parafii w Dębicy zachował się opis (cytuję za Morawczyńskim) zabójstwa Dominika Reya (potomka Mikołaja z Nagłowic): uciekający ze swych dóbr w Przyborowie „przez chłopów i mieszczan na drodze królewskiej tu na moście napadnięty, okrutnie zamordowany”. Podobno ulubioną metodą uśmiercania było rozciągnięcie szlachcica na ziemi i młócenie go cepami. Straszna musiała to być nienawiść!

W Strzegocicach przy drodze figura Chrystusa Frasobliwego nosi u stóp żałobną inskrypcję w starej kaligrafii.

„Módlcie się za duszę Erazma Józefa, Pana;

Boże przebacz im, bowiem nie wiedzieli, co czynią.

Dnia 20 lutego 1846 roku”.

O dzień wcześniej, podobno pod osobistym nadzorem Szeli, we wsi Siedliska-Bogusz chłopi wymordowali kilka osób z rodziny Stanisława Bogusza, 86-letniego wówczas byłego dostojnika Pierwszej Rzeczypospolitej, wraz z nim samym, rozpłatanym zdobyczną szablą. Na pilzneńskim cmentarzu stoi kopczyk z głazów spojonych cementem ze strzelistym aktem wdowy proszącej Boga o miłosierdzie i ukojenie bólu.

W tychże Siedliskach ksiądz proboszcz Jurczak zostawił osobiste wspomnienie owej fatalnej nocy, wspomnienie, które zasługiwałoby na umieszczenie w księdze Guinnessa. Gdy chłopi, po rabunku we dworze, wpadli do kościoła, proboszcz wystawił puszkę z Najświętszym Sakramentem i zaintonował litanię. Chłopi z kosami poklękali i zaczęli śpiewać „Święty Boże”. Gdy proboszcz skończył i odchodził od ołtarza, zarzucili mu postronek na szyję, chcąc go powiesić. Darowali mu życie po usłyszeniu uwagi jednej z kobiet, że jeśli księdza zabiją, nie będzie komu odprawiać nabożeństw, bo biskup nieprędko nowego przyśle.

Przykład powyższy wzięty jest ze wspomnień doktora Adama Bogusza, wnuka Stanisława, drukowanych („Historya rzezi 1846 r.”) w styczniowym, kwietniowym i majowym numerach rewelacyjnego miesięcznika regionalnego „Wiadomości Brzosteckie”. Nie ma obawy o zachowanie polskiej kultury, dopóki takie miejscowości, jak Brzostek i Pilzno dbają o swoją spuściznę. Trzeba jedynie zaznaczyć, że pamiętniki i opisy pozostawione przez członków stanu szlacheckiego są niezwykle stronnicze: z reguły pomijają sprawę nędzy i krzywdy chłopskiej, koncentrując się wyłącznie na krzywdzie szlacheckiej. Szela zaś był niepiśmienny i pamiętników nie zostawił.

Nadal krzywda chłopska

„Tu u nas, w Łękach Górnych, chłopi też wówczas pogonili księdza, ale zdołał uciec”. Z proboszczem parafii św. Bartłomieja, ks. Franciszkiem Pacholikiem, oglądam w telewizji powitanie Jana Pawła II w Gdańsku. Wcześniej ksiądz oprowadzał mnie po swym drewnianym kościółku z XVI wieku (nowy, ogromny, muruje się nieopodal); pokazywał przepiękne dębowe barokowe stalle, tak wyświecone przez pokolenia kolatorów, że błyszczą niczym polerowany włoski orzech.

Tkwi tutaj jeszcze w ludzie pamięć o owych dawnych panach i pamięta się stare zawołanie „Bij pana i plebana”, mówi ksiądz Pacholik, sam z góralskiej chłopskiej rodziny spod Limanowej. Nie objawia się to już w kosach na sztorc, lecz raczej w odruchu nieufności. Bo, żeby ten lud był mściwy – to nie, ale uparty i pamiętliwy – to tak! Chłopom jest teraz bardzo ciężko. Przy ich obecnym wykształceniu, na pewno nie dopuszczą do dawnej sytuacji, gdy harowało się za kawałek chleba. Ta rabacja sprzed 150 lat odcisnęła w tych okolicach takie piętno, iż do dziś są wśród niektórych pozostałości: opór przed krzywdą. Chłop powinien móc żyć godziwie. Szela, kończy proboszcz, to była wzburzona krzywdą krew, plus prowokacja policyjna.

Prowokacje i kaźnie nie powstrzymały „Poloków” od działalności powstańczej w następnym pokoleniu. W bocznej kaplicy kazimierzowskiej fary w Pilznie zachowało się epitafium: „D. O. M. Pamięci Józefa barona Horocha, poległego 17 lutego 1863 r. w Miechowie za wiarę i ojczyznę w 18 roku życia”. Przekroczył kordon, aby polec! Dopiero w dwa pokolenia później, w legionach Piłsudskiego, wygasła różnica między „Polokami” i chłopami, zaś w wojnie bolszewickiej 1920 roku już wszyscyśmy byli Polakami.

Nadal krzywda, nadal Szela

Jedziemy do epicentrum tragedii z 1846 roku, do Siedlisk i do Smarżowej. Proboszczem parafii Siedliska-Bogusz jest ksiądz Jan Olchawski, również góral, lecz spod Sącza. Mówi, że do dziś zachowało się wśród parafian wspomnienie ówczesnego upodlenia ludzi. Wszak Szela do samego Wiednia jeździł na skargę i swą rację miał. Obie strony trzeba obciążyć winą za ówczesną rzeź, obie strony. Dziś rolnik ponownie jest doprowadzany do ostateczności. Wtedy było podobnie, tyle że chłop działał z poparciem policji.

Ksiądz nie chce powiedzieć, gdzie tu mieszka rzekomy potomek brata Jakuba Szeli, dziś podobno już informatyk, ale wciąż jeszcze w duszy chłop. Jedźcie do Smarżowej, mówi, miejscowi wam powiedzą, ja nie mogę, bo wiem, że on miał w życiu pewne przykrości.

W Smarżowej przed dawnym GS-em grupka piwoszy chętnie pokazuje miejsce po domu Jakuba Szeli. Nic nie pozostało, prócz paru dziczek z dawnego sadu. Wskazują też drogę do sąsiedniej wsi, gdzie – jak mówią – mieszka praprabratanek Jakuba ze swą matką.

Niestety, potomek rodu istotnie musiał mieć przykrości z powodu przodków. Obiecuję nie publikować jego imienia, adresu ani miejsca pracy, zachowując je do wiadomości redakcji. Spotkanie osiąga dramatyczny punkt w momencie, gdy rozmówca wykrzykuje: „Przecież pan jest gorszy, niżeli ten szlachcic w ČWeseluÇ!”, zaś jego stara matka, od początku nieufna wobec intruza, podchodzi z motyką w ręku.

W końcu jednak rozmawiamy, jak Polak z Polakiem, więc zapisuję: „Napisał o mnie Pałosz Jerzy w ČGazecie KrakowskiejÇ, ale niegrzeczny – po nazwiskach napisał, a o pozwolenie nie pytał. Co do mojego pochodzenia od Szeli, wcale mnie to nie interesuje. Różni ludzie reagują dziwnie, jakbym był Slobodan Miloszević, jakby nie wiedzieli, że rabacja powstała z wyzysku i gniewu ludzkiego. W Polsce tradycyjnie wszystko odbywa się kosztem prostego człowieka i teraz jest podobnie, znów dojrzewa podobna sytuacja co wówczas. Temat rabacji znów jest modny, bo odgrzewają go potomkowie szlachty, węszący ponowną okazję do zniewolenia prostego ludu. My w Polsce nie mamy dziś demokracji ani ludowej, ani obywatelskiej. Nasz ustrój to feudalny kapitalizm”.

Odjeżdżając w kierunku Pilzna i Parkosza podliczam, ile osób zginęło w czasie rabacji. W dwudziestu pięciu wsiach ziemi pilzneńskiej i brzosteckiej, objętych rachunkiem Morawczyńskiego, potwierdzono śmierć 142 osób. W innych rejonach Galicji, jeszcze parę setek. Garstka, w porównaniu z rzeziami etnicznymi następnego stulecia, jak choćby te na Wołyniu i w rozpadającej się Jugosławii. A przecież te bardzo dawne krzywdy i morderstwa zapadły w dusze jak kamień.

Przez samochodowe radio słychać wezwanie papieża, by usłyszeć „krzyk i wołanie biednych”. Co by tu zrobić?