ROZMOWA Z GORIĄ PO SIEDEMDZIESIĘCIU LATACH

I ten artykuł ma swoją historię… Maszynopis rozmowy z pisarzem Igorem Newerlym przekazałem po kryjomu latem 1987 r. na warszawskim Dworcu Centralnym Krzysztofowi Kozłowskiemu, z-cy red. nacz. Tygodnika Powszechnego. Jak o tym Redakcja pisze w słowie wstępnym, wywiad został następnie zatrzymany w całości przez cenzurę. Po publikacji w drugim obiegu swej ostatniej książki autobiograficznej, Newerly był na czarnej liście w PRL,  nazwisko „wywiadującego” też było nie w smak cenzurze. Rozmowę puszczono do druku dopiero po śmierci pisarza, z trzema wtrętami cenzora, parę miesięcy później. Redakcja opublikowała ją na pierwszej stronie opatrując wstępem:

„Drukujemy ostatni wywiad Igora Newerlego, przeprowadzony latem tego roku przez Jerzego Jastrzębowskiego, autoryzowany i skierowany do „Tygodnika Powszechnego” przez pisarza na krótko przed jego śmiercią. Z przyczyn od nas niezależnych nie mogli-

śmy go opublikować wcześniej. W listopadzie 1981 roku czasopismo „Meritum” opubli-

kowało obszerne fragmenty autobiograficznej książki Igora Newerly „Zostało z uczty bogów”.Przygotowany do druku maszynopis znajduje się w Wydawnictwie „Czytelnik”.

Drukowane kursywą fragmenty w poniższym tekście rozmowy są cytatami z tej książki”.

    ROZMOWA Z GORIĄ PO SIEDEMDZIESIĘCIU LATACH

 

Jerzy Jastrzębowski  –  „…jakiś staruszek …wymknął się z oszalałego tłumu…, zamrugał za szkłami okularów zdmuchując z powiek łzę szczęścia i nagle odezwał się słowami       Puszkina: „Nu wot, synok, wzoszła ona, zwiezda plenitielnawo sczastja”. Walił się carat. Synek nazywał się Goria, miał lat niecałych czternaście i nie wiedział, że będzie polskim pisarzem. Myślał i mówił po rosyjsku. Wiedział, że dzieje się Wielka Sprawa i gotów był wziąć w niej udział. Czy wielu było Polaków w Rosji, którzy również tego chcieli?

 

IGOR NEWERLY  –  Bardzo wielu. Przecież walił się carat! Im wszystkim o to właśnie chodziło. O politycznej działalności rdzennych Polaków niewiele powiem, bo oni byli w Moskwie, Piotrogrodzie, Kijowie, natomiast w głębi Rosji były tylko takie rodziny jak nasza: bieżency – uciekinierzy. W Pienzie grupowali się oni wokół parafii katolickiej przy  ulicy Lekarskiej. Tymczasem wszędzie panowała niesłychana euforia, mówiło się o bez- krwawej rewolucji rosyjskiej. To było wielkie święto, takiego święta już nigdy później nie przeżywałem. A o tym, że rewolucja burżuazyjna przeistoczy się – a raczej zostanie przeistoczona – w rewolucję bolszewicką, o tym nikt nie myślał. Rosja liczyła wówczas 143 miliony ludności, robotników w tym było 2 mln 800 tysięcy. Największe zakłady przemysłowe – wołkińskie, iżewskie, inne – w ogóle o bolszewikach mało słyszały, były pod wpływami socjaldemokracji czyli mieńszewików.

 

J.J. – Zaczęło się prozaicznie:  Najpierw chwosty… wszystko zaczęło się w ogonkach…

 

I.N.- Istotnie: chwosty, niezadowolenie, policja zaczęła wszystko rozpędzać. Partie rewo-  lucyjne nie miały wpływu na wybuch rewolucji. One wszystkie były rozbite: na katordze, na zesłaniu, na emigracji. Zaczęło się bez nich. Dopiero kiedy wojsko, wezwane przez policmajstra, odmówiło udziału w tłumieniu rozruchów i przyłączyło się do demonstran-   tów, wówczas jakby piorun uderzył. Wszystko z nielegalnego chowu, co jeszcze żyło: socjal-rewolucjoniści, socjaldemokraci, bolszewicy, poderwało się i włączyło w ruch.

 

J.J. – „W marcu 1917 roku nie było w Rosji człowieka, który by widział możliwości i warunki dla natychmiastowej rewolucji socjalnej, partia, którą Lenin miał do tego nat-  chnąć, liczyła w dniu jego przybycia ze Szwajcarii zaledwie 5000 członków, w paździer-   niku jednak dokonano przewrotu, a …po trzech latach zwyciężyła rewolucja socjalna. Mędrcy mówili: …żaden cud nie zdoła uratować bolszewików. Ale cud się stał… Bolszewicy nie byli sami… Walka bolszewików, ich odwaga i radykalizm budziły podziw, program partii bolszewickiej rozwiązywał wszystko i dawał wszystko..Jak było naprawdę? 

 

I.N. – Tu są dwie strony medalu: jedna, to uchwycenie i utrzymanie władzy, druga – zbudowanie socjalizmu i o tym mówił nie będę. Natomiast pierwsze zadanie zos-tało dokonane dzięki niesłychanemu zbiegowi okoliczności historycznych. Po pierwsze, dzięki rozchwianiu się władzy administracyjnej i państwowej w wyniku obalenia caratu. Widzi Pan, cała administracja w tym systemie- od gubernatora do stójkowego – była nastawiona na cara. Gdy jego zabrakło, zawalił się cały gmach monarchii. Do tegoż jeszcze żadna partia nie umiała rządzić państwem i bała się tego, może tylko konstytucyj-  ni demokraci mieli pojęcie, jak się to robi, ale oni byli mało popularni. Po drugie, trwała wojna, której cele były Rosji całkowicie obce. Nawet dla inteligencji – co ją to obchodzi- ło? A już chłopa – zupełnie nic. A tu wojna za obce sprawy czwarty rok trwa, leje się krew. To budziło odrazę, i niechęć i bunt. Po trzecie, w marcu-kwietniu 1917 roku na tyłach, poza frontem, zebrała się wielomilionowa masa dezerterów, ludzi, których nau- czono władać bronią i którzy za żadne skarby nie chcieli wrócić na front. Gotowi byli opowiedzieć się choćby za Chińczykami, byle nie wracać na front. Po czwarte, straszny głód ziemi przy obecności wielkich majątków obszarniczych. Gdy rzucono hasło: wojna pałacom, pokój chatom, to oczywiście cała Rosja jak jeden mąż poszła za tym głosem. Te dwa żądania: żołnierze, nie wracajcie na front, i chłopi – bierzcie ziemię, te hasła szerzyły się jak pożar.

Rzecz charakterystyczna: żadna z partii socjalistycznych – a socjal-rewolucjoniści byli

najsilniejszą partią w Rosji i w Konstytuancie – nie wiedziała, że niebezpieczeństwo dla

rewolucji może przyjść z lewa! Do końca nikt tego nie doceniał.
J.J. – Do przejęcia władzy potrzebna była żelazna determinacja: biedni ludzie, straszni

ludzie, tacy właśnie kosili z karabinów maszynowych tyralierę dziewcząt pod Pałacem Zimowym … owe ochotniczki, które uformowały żeński batalion, by bronić ojczyzny przed Niemcem, a poginęły (w kontrataku na bagnety – J.J.) od kul rodaków w obronie legalnego rządu.
I.N. – No, co do tego dodać? One chciały prawdopodobnie mężczyznom powiedzieć, że są przysięgi, którym trzeba pozostać wiernym. Ten epizod obchodzono w Rosji

nabożeństwami, modłami, ja dowiedziałem się o nim, gdy matka – zamiast do kościoła – poszła wyjątkowo na nabożeństwo do soboru. Bardzo to wstrząsnęło ludźmi i było szeroko komentowane, dopiero później w podręcznikach historii jakoś się rozmyło, podobnie jak pochód robotników i rewolucyjnej inteligencji, zwłaszcza studentów, pod Pałac Taurydzki, gdzie urzędowała Duma. Pochód w obronie Konstytuanty przywitany

został salwą. Stało się to niemal dokładnie w dwunastą rocznicę masakry pochodu pro-

wadzonego przez mnicha Hapona, który także salwą przywitano – tyle, że wojska były wówczas carskie.

J.J. – Czy Goria wiedział o tym, że naród rosyjski przez setki lat wyjątkowo dużo

wycierpiał?

I.N. – Sądzę, że tak. Ale te dwa-trzy wieki mongolskiego jarzma, potem trzysta lat prusko-rosyjskiego despotyzmu Romanowych, znaczone katorgami, męczeństwem, to wszystko nie przychodziło do głowy w czasie rewolucji. Wtedy wszystko było świetlane.

Euforia i radość powszechna. Skończyły się nieszczęścia, na horyzoncie nie ma czarnych

chmur, i tak dalej.

 

J.J. – Mimo tragicznych epizodów rewolucja nadal była świętą sprawą?

I.N. – Jakich epizodów?

 

J.J. – Takich jak rozstrzelanie z kulomiotów żeńskiego batalionu przed Pałacem Zimowym.

I.N. – Ach nie, to ona wtedy skończyła się. Okres rewolucji burżuazyjnej był wówczas

zamknięty, zaczął się drugi rozdział. To był przewrót! Lenin genialnie to rozegrał. Wie-

dział, że ma tylko dwa tygodnie czasu na swoją rewolucję: do II Zjazdu Sowietów. Gdy-

by na tym Zjeździe Lenin wystąpił mówiąc: chcemy przejąć władzę od burżuazji, bo są obiektywne warunki po temu, to wszystkie partie socjalistyczne odrzuciłyby jego tezę, a

tymczasem inna sytuacja wynikła, gdy Trocki w rozpiętym szynelu wszedł na salę i

powiedział: jest władza i tę władzę ja wam podaję – jak na tacy! Pełne zaskoczenie.

Przecież oni wtedy nie mogli odrzucić władzy, którą im Trocki dawał. Władzy dawanej nie odrzuca się, posiadanej nie oddaje się. Lenin i Trocki znakomicie to rozumieli. Socja-

liści, eserowie, mogli przewrót piętnować, nie mogli władzy nie przyjąć. Zblokowali się z bolszewikami. Rok nie minął, gdy u władzy pozostali tylko bolszewicy.

 

J.J. – Goria był idealistą: …dla nas to było oczywiste: pobijemy białogwardzistów, prze-

pędzimy interwentów, wyda się odpowiednie dekrety i na wyzwolonej ziemi narodzi się nowe życie w sposób nieodwracalny i zwyczajny, od poniedziałku, powiedzmy, nastanie komunizm.

 

  I.N. – No cóż, Goria był idealistą… Jego naiwności ja się nie wstydzę, bo on w to wierzył mając 15 lat, a przecież społeczeństwo dorosłe i ludzie dojrzali, nawet bardzo wykształceni ekonomiści jak Bucharin w końcu także, mimo zastrzeżeń, poszli za Leninem i wierzyli, że od poniedziałku będzie komunizm. Wierzyli! Cały Komsomoł, cała Partia w to wierzyła. To byli idealiści, karierowiczów wtedy nie było. Biali z jedna-

kową gorliwością wieszali tak komsomolców, jak członków Partii.

 

J.J. – A interwenci?

 

I.N. – Widzi Pan, takiej prawdziwej interwencji w sprawy wewnętrzne rewolucji, to ja się obawiam, że nie było. Obawiam się. Po prostu, w Archangielsku, Murmańsku, Odessie, w portach wyładunkowych alianci zgromadzili ogromne, niebywałe ilości broni dla Rosji, a w 1917/1918 roku wojna właśnie wchodziła w decydującą fazę. Więc alianci

obawiali się, aby te ogromne arsenały nad Morzem Czarnym i nad Białym nie dostały się

w ręce Niemców, z którymi bolszewicy zawierali pokój brzeski. Alianci posłali wojska

dla zabezpieczenia tych składów broni. Na bardziej aktywną interwencję alianci nie mogli sobie pozwolić ze względu na wzmagające się w ich krajach nastroje pacyfizmu i

rozbrojenie.

 

J.J. – Parę miesięcy później polskie wojsko stało się realną przeszkodą w rozszerzaniu

zasięgu władzy bolszewickiej. 24 marca 1918 roku oficer I Korpusu, Konrad Sobczak, pisał w liście z Białorusi: „W Osipowiczach nas trzydziestu ośmiu wzięło do niewoli 40

kulomiotów, w ogóle z bolszewikami to frajda, a nie wojna”. W roku 1920 sytuacja się zmieniła. Wiosną tego roku młodzież kozacka ochotniczo i tłumnie pociągnęła do Pierw-

szej Konnej Budionnego. Wojna z bolszewikami przestała być frajdą. Czemu przypisać tę

zmianę?

 

I.N. – Po pierwsze, masy chłopskie obawiały się, że każdy następny przewrót odbierze

im świeżo zdobytą ziemię. Po drugie, sytuacja zmieniła się, bo po raz pierwszy odwołano się do uczuć narodowych. Przecież dotychczas to nie wiem, czy bolszewicy przyznawali się do Rosji, czy mówili, że bolszewik, to również Rosjanin. Oni przyznawali się do internacjonalizmu, tak trzymali do końca 1919 roku. A wojna polska uderzyła (tu uderzenie pięścią w stół – J.J.) w nacjonalizm rosyjski. I nagle carski generał Rudzki, i Aleksiejew, i mnóstwo kadetów, którzy już byli nielegalni, przyszło Rosji z pomocą. Widzi Pan, dotychczas mówiło się: klasowy wróg, bez różnicy, czy polski, czy niemiecki, a tu nagle obce państwo na własne państwo napada.

 

J.J. – Niemcy też były obcym państwem, w dodatku groźniejszym.

 

I.N. – Tak, ale z Niemcami oni nie walczyli, szybko zawierali pokój.

 

J.J. – Pierwszą wątpliwość w rewolucyjnej świadomości Gori zasiał bunt Kronsztadu: „na krążownikach i torpedowcach, na fortecach i bastionach powiewały czerwone flagi z sierpem i młotem, pod tym sztandarem walczyli i umierając wołali: niech żyją sowiety!”

 

   I.N. Nie tylko to. Chłopskie powstanie Antonowa, to było wielkie powstanie, on panował na obszarze dwóch guberni – tambowskiej i pienzeńskiej. Zorganizował wzoro- wą armię. Bolszewicy nie mogli dać sobie z nim rady. Dopiero dzięki fortelowi Kotowskiego, o którym wspominam w książce, udało się rozbić jego gwardię. To było ogromne powstanie i ludzie twierdzili, że bynajmniej nie kułackie: nie tylko zamożni chłopi, również biedniacy szli za nim. No i w jakieś trzy miesiące po zlikwidowaniu powstania Lenin wezwał delegację chłopów z tego obszaru, zapowiedzial zniesienie kontyngentów i wprowadzenie prodowolstwiennawo nałoga (podatku rolnego – J.J.), co oznaczało złagodzenie polityki na wsi. Ale tych, którzy o to walczyli, już wśród żywych nie było. W dyskusji z przyjacielem Hannibalem usłyszałem wówczas, że wszelki opór, każdą próbę usamodzielnienia się Partia musi przede wszystkim stłumić, a potem co sensowne przejąć i zrealizować. Ta teoria, nie teoria – ta praktyka!, bardzo mnie zaniepo-

koiła.

 

J.J. – Powrót Gori do Polski odbył się wpław przez Horyń: „Na tamtym brzegu inna mowa, kultura, ustrój, obyczaje, stosunki, ubranie, papierosy i pieniądze, życie tak inne,

że będę musiał wszystko zaczynać od nowa, kto wie, może i duszę przeszczepiać do tego

wszystkiego, a czy się przyjmie?  Czy łatwo się przyjęła?

 

I.N. – Tak, niespodziewanie łatwo. Widocznie znalazłem jakieś atrakcyjne pokłady polskości, jeśli już po dwóch latach czułem się swojsko. Pomocne było to, że od razu trafiłem do polskiej rodziny. Wuj Stefan Seferyniak był leśniczym w latach pułtuskich i u

niego się kurowałem po przejściach więziennych. On mnie przyjął jak syna, mimo że miał już sześcioro dzieci. Niekiedy w sobotę ja zakładałem konika i jechaliśmy te osiem kilometrów do Pułtuska do knajpy wdowy Lewandowskiej, gdzie miejscowa socjeta zbierała się, by uczcić jakąś okazję, ale uczcić kulturalnie. Miejscowi notable wiedzieli, że jeśli amfitrionem takiej uczty wybiorą Stefana Seferyniaka, to wszystko będzie na poziomie, nie będzie chamstwa, bo on wiedział, jak to się robi, służył był u mojego dziadka w Białowieży jako oberjegier i bywał z wielkimi panami.

 

J.J. – On bywał z wielkimi panami zaś pan poznał – w Symbirsku, Odessie, Charkowie,

Kijowie – proletariat rosyjski z jego mizerną kondycją. Czy przejście przez Horyń istot-

nie zaznaczyło dużą różnicę?

 

I.N. – Ogromną. Po tamtej stronie ja nie mogłem zrobić kroku, bo wszędzie posterunko-

wi bądź cywile, aż strach było usta otworzyć. Przebrnąłem Horyń, a tu na prawo i na lewo, kilometrami, nie ma posterunków. Ja już zmęczony, dwadzieścia kilometrów w nogach, ociekam wodą, a tu znów idę kilometrami, brnę przez błonia nadrzeczne – nikogo. Wreszcie widzę konia z wojskowym siodłem: komendant straży granicznej. Prze- nocowano mnie na posterunku z siedmioma żołnierzami. Głodny tak byłem, że moją pro-

tezę bym sprzedał za kiełbasę, a miałem od matki trochę dolarów, którymi się ze mną podzieliła. Pytam: można tu dostać coś do jedzenia? Trzeba to uczcić, bo przecież ja nie miałem szans o protezie przejść tę granicę – to był cud! Tak, mówią, wszystko tu można

dostać, ale pieniądze potrzebne. Pytam, po ile dolar? Akurat było po reformie Grabskiego

Mówią, jeden dolar – pięć złotych. Żołnierzowi dałem dwadzieścia dolarów, on dla mnie wszystko kupił i nie oszukał mnie! Przecież mógł powiedzieć dowolną sumę i ja bym nie

wiedział, że oszukuje. A on nie oszukał!

 

J.J. – Obrazy znad granicznego Horynia zachował Pan w pamięci tak dokładnie, że aż boleśnie, z takim bogactwem szczegółów i kolorów… Czy to radość, czy może nostalgia za utraconym ideałem lat młodzieńczych?

 

I.N. – Nostalgia? Nie, tego doszukiwać się nie można. Moją stawką była własna głowa. Ja do ostatka nie wierzyłem, że ucieczka się uda. Chociaż miałem przecież sen! Jadąc pociągiem do przygranicznego miasteczka zdrzemnąłem się w tłoku i zobaczyłem, że mój pociąg jedzie z powrotem w głąb Rosji, ale pora roku nie ta – choć krajobrazy podobne – i ja już nie ten: już jestem dojrzałym mężczyzną! Ocknąłem się i niczego nie zrozumiałem. Dopiero później uświadomiłem sobie, że jeśli widziałem siebie dorosłym mężczyzną, to znaczy, że jednak ocaleję! I to dodało mi ducha: ten fuks przejdzie! I prze-

szedł – cudem! Przecież kiedy ja, przysiadłszy się do ogniska pastuszków gotujących kartofle, zobaczyłem umówiony sygnał i, podnosząc się, założyłem pince-nez, aby lepiej widzieć drogę, nagle zobaczyłem łeb konia wyłaniający się znad krzaków. Zdążyłem tylko zdmuchnąć cwikier do kartoflanki i naczelnik straży granicznej otarł się o mnie cholewą, popatrzył z góry i minął nic nie mówiąc. A miałby coś do powiedzenia, gdyby u chłopca wiejskiego zobaczył na nosie pince-nez! Matka mnie przestrzegała: tylko w ostateczności zakładaj te okularki.

 

J.J. – Jakie były losy matki?

 

I.N. – Leży na Bajkowskim cmentarzu katolickim w Kijowie. Mama miała wyjechać legalnie, ale bała się o mnie więc podzieliła pieniądze po połowie i wysłała mnie pierw-

szego. Po mojej ucieczce matki nie wypuszczono. Spróbowała tej samej drogi przez Horyń, lecz trafiła na innych przemytników. Obrabowali ją z pieniędzy, za ostatni grosz

wróciła do Kijowa, a tam już mieszkanie i wszystko sprzedane. Biedowała strasznie aż do śmierci.

J.J. – Wspominając kres życia swego przyjaciela Hannibala (Bagornego) pisze Pan:

„Nawet kury w rosole nie zostało z górnych marzeń i dążeń dwudziestego wieku.” Czy to nie zbyt ostry wyrok na idealizm Gori i jemu podobnych? Ktoś tam może chciał dobrze?

 

I.N. – (…) Rzeczywiście każdy wolałby kurę w rosole, zwłaszcza w Rosji. (- – – -)

[Ustawa z dnia 31.VII.1981 r. O kontroli publikacji i widowisk, art. 2  pkt. 3 (Dz. Ustaw, nr 20, poz. 99, zmiana; 1983, Dz.U., nr 44, poz. 204)].

Proszę pomyśleć o Stalinie i jego środkach. Przecież mistycznie rzecz ujmując, to był jakby jakiś Antychryst czy inne monstrum o ludzkiej twarzy. Ale, panie, komunizm on

zbezcześcił, a mocarstwo zbudował. I z tym zbudowanym mocarstwem ciężkie będą sprawy – o, teraz Gorbaczow ma problem. Bo jeden po drugim, jeden po drugim elementy odejmowano i w końcu ludziom nie zostało (- – – -) wiary. Czy Gorbaczow teraz sobie z tym poradzi?

Na szczęście wyrosła wspaniała inteligencja radziecka, tylko dać jej teraz swobodę myśli, głosu. Komenderowanie nie wystarczy. Mam wrażenie, że jest on w to szczerze zaangażowany, oczywiście z pobudek egoistycznych, bo bez egoizmu nie ma mocarstwa.

 

J.J. – Może więc po siedemdziesięciu latach w karcie dań pojawia się zapowiedź „kury w rosole” zamiast sztywnych dogmatów?

 

I.N. – No, będzie trudno. Jak urodzonego optymistę przez całe życie robiono pesymistą, to nie będę wygłupiać się z prognozą optymistyczną, jakkolwiek jej pragnę. Zresztą co tu

prognozować jeśli ludźmi i narodami rządzi nie historia, lecz przypadki.

 

J.J. – Czy historii nie ma?

 

I.N. – Nie ma, panie, nie ma! Historii jako procesu, rządzonego obiektywnymi prawami

w danym okresie nie ma. (- – – -) [Ustawa z dn. 31.VII.1981, O kontroli publikacji i widowisk, art. 2 pkt. 3 (Dz. U.. nr 20, poz. 99, zmiana: 1983, Dz. U. Nr 44. poz. 204)].

Mój profesor Ludwik Krzywicki na wykładach socjologii często powtarzał: „ Nie zrozumiemy nic z historii dwudziestego wieku, jeśli nie zbadamy gruntownie zjawiska zbiorowej psychozy”. To samo przepowiedział bez mała sto lat temu [w 1895 r. – J.J.]

francuski socjolog Gustaw Le Bon.

 

Z  IGOREM NEWERLYM rozmawiał latem 1987 roku JERZY  JASTRZĘBOWSKI.