Kurdowie

I ten tekst ma swoją historię. Pod koniec 1986 r., wobec mnożących się interwencji cenzury w teksty dotykające polskiej walki o niepodległość, zaproponowałem red. K. Kozłowskiemu, iż zamiast o Polakach, napiszę o Kurdach. Kozłowski chętnie wydruko-wał poniższy tekst, a w tydzień potem przeczytałem list od jakiegoś zdumionego czytelnika-orientalisty, który pytał, dlaczego ci Kurdowie tacy niepodobni do Kurdów. Kozłowski z uśmiechem zaproponował, abym wyjaśnił czytelnikowi. Nie skorzystałem.

 

      K U R D O W I E      

Tygodnik Powszechny, 7 grudnia 1986 r.

JERZY  JASTRZĘBOWSKI

 

Niedawne depesze agencyjne z frontu iracko-irańskiego brzmiały oryginalnie, nawet jak na piekło Bliskiego Wschodu. Irańska agencja prasowa donosiła, że na tyłach wojsk irackich trwały walki z partyzantami kurdyjskimi. Jednocześnie irackie doniesienia agen-cyjne mówią, że to w Iranie sunniccy Kurdowie są rozstrzeliwani za zbrojny opór sta-wiany szyickiej władzy. Jaka jest prawda? Czy jedno z drugim można pogodzić?

Nie wiadomo, jaka jest prawda.

Wiadomo, że jedno z drugim można pogodzić.

#

Skąd pochodzą Kurdowie? Znikąd. Twierdzą, że zawsze byli tam, gdzie resztki ich tkwią do dziś: w górach wzdłuż obecnych granic Turcji, ZSRR, Iranu, Iraku i Syrii.

Ale skąd się tam wzięli? Poeta Ferdousi, tysiąc lat temu, znał na to pytanie odpowiedź

Żył niegdyś król-potwór Azdehak. Codziennie pożerał mózgi dwojga młodych ludzi. Lecz kucharz królewski: do jednego mózgu ludzkiego dodawał mózg barana, tak aby objętość się zgadzała. Uratowaną ofiarę ludzką wysyłano w niedostępne góry poza zasięg policji. Co miesiąc – trzydzieści uratowanych istot ludzkich, mogących mieszkać tylko w górach. Stąd, twierdzi poeta, wzięli się Kurdowie – ludzie mogący mieszkać tylko w górach.

Niekiedy z gór tych schodzili, rojno i zbrojno. W 612 roku przed narodzeniem Chrystusa pod wodzą króla Medów zdobyli Niniwę. W dwieście lat później zagrodzili drogę dziesięciu tysiącom mężnych Greków. Ciężko musieli się Grecy nawojować nim przebili się, aby zakrzyknąć ksenofontowskie „Thalassa, thalassa!”.

Kurdami byli: pogromca krzyżowców Salah ed-Din, czyli Saladyn Wspaniały, i Karim Chan< założyciel perskiej dynastii Zand. Sierżantem kurdyjskich kozaków w początkach naszego stulecia był późniejszy szach Reza, uzurpator i założyciel ostatniej już dynastii w Iranie. Lecz już w 1514 roku terytoria feudalnych księstw kurdyjskich rozebrały między siebie osmańska Turcja i Persja. Kurdowie walczyli zaciekle. W XIX wieku szli do pow-stania co pokolenie. Gdy Turcy lub Persowie wyrżnęli im mężczyzn do nogi, następował okres odsapki. Dzieci musiały podrosnąć.

Kurdowie mają ciekawą historię. Kurdowie mają bardzo ciekawe położenie geo-polityczne. Mają również hymn narodowy, zaczynający się od słów: „Naród kurdyjski wciąż żyje. Niech nikt nie śmie twierdzić, że Kurdowie zginęli”.

Czego Kurdowie nie mają.

Mówią, że nie mają szczęścia.

#

Dwukrotnie w tym stuleciu szczęście było blisko. Gdy po pierwszej wojnie światowej rozpadło się imperium osmańskie, Kurdom obiecano byt niepodległy. Ale jakoś tak wyszło, że Anglia, Francja i Turcja podzieliły się Bliskim Wschodem nieco inaczej.

Po drugiej wojnie światowej od Iranu oderwał się północny Kurdystan, ogłaszając się Republiką Mahabadu. Po raz pierwszy podobno od stworzenia świata dzieci kurdyjskie w szkołach zaczęły się uczyć kurdayati. Uczyły się niecały rok. Republika sterowała ostro w lewo. Niedobitki armii narodowej Pesz-merga zepchnięto do Iraku. Stamtąd wyparto je do Turcji. Turcy przepędzili pozostałych kilkuset bojowców do Iranu. Stamtąd wyparto ich do ZSRR.

Istotnie – nie mieli szczęścia.

Iran uważał ich za miejscowych odszczepieńców, mówiących pokrewnym perskiemu językiem. Syria w ogóle nie widziała problemu. Iraccy Kurdowie przeżyli jaśniejsze chwile (przez moment mieli nawet czterech ministrów w rządzie), ale i tak trzeba ich było w końcu przesiedlić: tysiąc lat temu kurdyjskie wioski przycupnęły nieobliczalnie blisko pół naftowych wokół Kirkuku. Natomiast Turcja twierdziła, że nie ma na świecie żadnych Kurdów – są jedynie „Turcy z gór, którzy zapomnieli swego języka”. Na popar-cie tej tezy tureckie gazety argumentowały, że „tak zwany kurdyjski problem zostaje z miejsca rozwiązany, gdy tylko pojawi się turecki bagnet”.

Jawaharlal Nehru wątpił w trwałość tkiego rozwiązania, pisząc o Kurdach w 1948 roku: „Czyż można na zawsze obezwładnić naród, który pragnie wolności i skłonny jest za nią zapłacić każdą cenę?”.

Czyż można?

Kurdowie są muzułmanami wyznania sunnickiego. W swych górskich komyszach modlą się do Allaha, by ziścił im kurdyjski narodowy cud.

Jakże gorąco modlą się o własne państwo – nawet okrojone, byle własne. Byleby dzieci uczyły się kurdayati; byleby wieśniaków nie gazowano i rozstrzeliwano bez sądu;

byleby mężczyźni mogli nosić broń. Kurdowie wierzą w raj po śmierci. Natomiast za życia najbardziej wierzą w siłę perswazji Trzech Panów „M”. Trzej Panowie „M”: Mosin, Mauser, Mannlicher.

Kurdowie są wspaniałym narodem, żadnym społeczeństwem. Etos walki, znaczony przez stulecia bitnością żołnierzy i męczeństwem jeńców, przytłumił w nich etos pracy. Kurdowie są jednym z najbiedniejszych ludów Azji. Kurd pracuje po to, by mieć co do ust włożyć. Poza tym nie będzie pracował, bo mu się to nie opłaca. Weźmie pod rękę któregoś Pana „M” i będzie dążył ku Niepodległej.

„Czyż można na zawsze…?”.

Kurdom grozi niebezpieczeństwo, z którego wynika, że można. Ich etos walki nie zmienił się od stuleci w czasie, gdy świat się zmieniał. Postawy społeczne Kurdów, ogni-skujące się na odwiecznym etosie walki o wolność, skostniały na etapie XIX wieku. Dotychczas mieli szczęście w nieszczęściu: na Bliskim Wschodzie wszyscy biją się ze wszystkimi. Wszyscy są postrzelani i biedni, choć bogaci naftą. Lecz przecież kiedyś wreszcie wybuchnie pokój? Czy Kurdowie będą przygotowani do tak nietypowej sytuacji?

Z fotografii w emigracyjnym wydawnictwie kurdyjskim patrzą na czytelnik cztery uśmiechnięte, wąsate twarze młodych mężczyzn, przycupniętych na półce skalnej w górach. Każdy ściska karabin w garści. Podpis głosi: „Studenci, którzy zamienili książki na broń.” Czy tak będzie bez końca?

Jeśli Kurdowie w swej walce o wolność ogranicz siędo ideologii Trzech Panów „M”, grozi im katastrofa. To już nie jest rok 1918. Skuteczniejszą od mauzera bronią są telewizor i komputer. Jeśli zaś osłabną w walce, a nie nauczą się lepiej od sąsiadów pracować, będzie jeszcze gorzej. Kurdowie bardzo nie chcą wtopić się w otoczenie. Powiadają, że są inni i mają rację. Lecz jak dotąd nie umieli wykorzystać swej inności jako atutu. Wciąż byli za nią bici. Sąsiedzi boją się Kurdów. Widzą w nich rozsadnik zła.

Niektórzy radzą góralom, aby za wszelką cenę próbowali dogadać się z sąsiadami. Stary Kurd gorzko uśmiecha się, potrząsając głową. Mówi, że nie może być porozumienia, gdzie jedna ze stron uczestniczy w dialogu głównie przy pomocy artylerii. Mówi, że muszą walczyć, bo sytuacja jest bez wyjścia – wszak Kurd na klęczkach przestaje być Kurdem. I mówi, a mówi uczenie, że w ich warunkach praca straciła sens,

bo owoce pracy są marnowane. Modlitwa i walka dają Kurdom lepsze samopoczucie.

„Czyż można na zawsze obezwładnić naród…?”

Można, jeśli naród uwierzy, że sytuacja jest bez wyjścia i że Trzej Panowie „M” zastąpią upór pracy. Można, jeśli etos pracy uznają za zbędny balast, uwierzywszy, że sytuacja nie może się zmienić.

Więc może czas by na odsapkę wśród Kurdów? Może czas, aby podciągnąć tyły, tkwiące w średniowieczu? Zyskać lepszą pozycję wyjściową? Któż spróbuje przekonać o tym Kurdów? Wróg czy przyjaciel – zastrzelą jak psa. Zabiją pociskiem karabinowym lub – skuteczniej – słowem.

Czterysta kilkadziesiąt lat walk o niepodległość przeorało świadomość Kurdów do gruntu. Jedenaście miesięcy mahabadzkiej przerwy na wolność rozbudziło ich aspiracje, stworzyło legendę. Mimo upływu czterdziestu lat od zgniecenia kurdyjskiego eksperymentu z niepodległością, legenda trwa. Kurdowie twierdzą, że wolą umierać, niż „klęcząc, na kolanach żyć”. Nie przekonają ich ostrożni doradcy mówiący, że łatwiej poderwać się z klęczek, niż z pozycji na wznak. Kurdowie nazywają takich doradców fałszywymi prorokami. I proszą, żeby już raczej nic nie doradzać. Kurdowie nie znają autorytetu, który przekonałby ich o celowości nauki i pracy, mimo wszystko – po to, by móc w przyszłości łatwiej się podnieść. Kurdowie nie mają papieża. Więc wolą walczyć lub emigrować. Kto pierwszy rzuci w nich kamieniem?

#

Czy Kurdowie przetrwają jako naród?

Czy rozpłyną się po wiekach bez śladu – jak dziesiątki innych nacji w historii, najpierw pobitych zbrojną ręką, następnie wessanych pokojowo przez potężniejsze, skuteczniejsze cywilizacje?

Przetrwają. Ale zapłacą wysoką cenę.

Już obecnie co trzeci Kurd jest emigrantem. Jeśli nie ziści się kurdyjski cud, to w swej własnej ojczyźnie będą topnieć niczym czapa śniegu na szczytach gór. A może podejmą wyzwanie nowego czasu? Może zejdą z gór?

Nie zejdą. Kurdowie to ludzie mogący mieszkać tylko w górach. Więc nadal będą modlić się w swych górskich komyszach. Będą czekać na cud.

 

JERZY  JASTRZĘBOWSKI